"Z Niepokalaną przestajesz, niepokalanym się stajesz."

św. Maksymilian Maria Kolbe

Świadectwo s. Zofii

Siostra Zofia

Od dzieciństwa Bóg był dla mnie tajemniczym szczęściem, którego serce moje całą duszą pragnęło. Nie wiedziałam  jednak, w jaki sposób je osiągnąć. Gdy tylko w rozmowie z rodzicami słyszałam o Bogu, szukałam samotnego, ustronnego miejsca, aby o tym myśleć.

Moim świadomym spotkaniem z Panem Bogiem, była I Komunia Święta. Wtedy wyraźnie odczułam, że i On mnie szuka i chce mnie mieć całą dla siebie. Od tej pamiętnej chwili poczułam, że jestem w stanie już samodzielnie myśleć o Panu Bogu. Zaczęłam wchodzić we własny, niedostępny dla nikogo innego świat, poczułam Jego bliskość: były to chwile modlitwy, bycia sam na sam z Bogiem moim. Tak więc już w młodym wieku miałam swoje Boże „tajemnice”. Lubiłam chodzić na długie spacery, podziwiać piękno otaczającej mnie przyrody, spoglądać na nieboskłon usiany gwiazdami, oddawać cześć całemu stworzeniu i wszystkiemu, co mnie otaczało. Widziałam w tym wszystkim moce i siłę Boga. Lubiłam również odnajdywać ślady Bożych natchnień w muzyce. Szczególnie ukochałam śpiew i w nim próbowałam wyrażać swoją miłość i cześć dla dzieł Pańskich.

Z natury byłam żywa, wesoła, lubiłam się ładnie ubierać, miałam dużo koleżanek i kolegów. Pomimo tego wszystkiego, czułam zawsze pewien psychiczny dyskomfort, pewien niedosyt. Pociągała mnie cisza, samotność, w której pragnęłam znaleźć Boga. Zaczęłam się zastanawiać nad sobą, nad celem swojego życia i pytałam sama siebie, do czego pragnę dążyć? Wtedy uświadomiłam sobie, że to wszystko co mnie otacza, nie zaspokoi mojego serca, że te wszystkie rzeczy zewnętrzne tylko odciągają mnie od Boga i nie są w stanie nasycić moich tęsknot i duchowych pragnień.

W planach na przyszłość zagościła chęć zostania zakonnicą. Z uporem zaczęłam szukać i nieustannie penetrować drogi swojego powołania. Ile razy zobaczyłam siostry zakonne, tyle samo razy zrywało się w moim sercu pragnienie życia doskonalszego, ukrytego przed ludzkim okiem. Pewnego dnia wpadł mi w ręce żywot św. Ojca Franciszka z Asyżu. Był to moment decydujący. Czytając tą książkę zrozumiałam, że moim powołaniem jest żyć Ewangelią na wzór Biedaczyny asyskiego i św. Klary. Moich pragnień nie ujawniałam, bo lękałam się, że mnie nie będą rozumieć, że mnie wyśmieją. Gdy pytałam o radę niektórych kapłanów, odradzali mi tą formą życia, więc też już nie pytałam nikogo więcej prócz Boga i Jego prosiłam, aby sam pokierował moimi krokami, moim życiem.

Rodzice moi byli religijni i często w domu słyszałam o Bogu. Czytane było Pismo Święte, a pomimo to, jakoś nie mogłam zwierzyć się przed nimi ze swoich planów. Wiedziałam, jaki będzie to dla nich cios, zwłaszcza dla tatusia. Wkrótce potem zmarła moja mama. Pozostałam z ojcem i moje położenie stało się jeszcze trudniejsze. Zdecydowana byłam wstąpić do zakonu kontemplacyjnego, ale nie wiedziałam gdzie się udać. O zakonie Sióstr Klarysek nic nie wiedziałam, nawet o tym, czy istnieją w Polsce. I oto nagle dowiedziałam się, że moja starsza koleżanka, z którą się przyjaźniłam, wstępuje do zakonu kontemplacyjnego - i to właśnie do Klarysek! Moje zdumienie i moja radość były trudne do opisania! Czyż nie był to zamysł Boży? Nie dzieląc się swoimi planami z tatusiem, postanowiłam wybrać się do Krakowa, aby odwiedzić przyjaciółkę. Przybywszy do klasztoru, zanim od furty klasztornej poprosiłam o widzenie się z nią, wyjawiłam pragnienie wstąpienia także do zakonu. Prośba moja została przyjęta, a moja koleżanka nie posiadała się z radości. Wróciłam do domu ze swoją tajemnicą, nie zwierzając się nikomu. Przygotowywałam się do wyjazdu, ale ciągle dręczyła mnie myśl, jak o tym fakcie mam powiedzieć, jak moją decyzję oznajmić tatusiowi. Termin wyjazdu powoli się zbliżał. Już miałam spakowane rzeczy, a przecież wciąż nie mogłam odważyć się na krok decydujący, aby powiedzieć ojcu o wyjeździe. Wreszcie wieczorem, w przeddzień wyjazdu, wykrztusiłam z niemałym trudem to ciężkie wyznanie. Ojciec się rozpłakał. Moja decyzja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie sprzeciwiał się. Wiadomość o moim kroku w kierunku podjęcia życia kontemplacyjnego przygniotła go jednak tak bardzo, że jeszcze nawet gdy przyjechał na moje obłóczyny, znów płakał i znać na nim było jeszcze ból i smutek rozłąki.

Nazajutrz rano w towarzystwie starszej siostry udałam się w podróż, żegnając cały ten piękny świat, w którym wzrastałam od dzieciństwa. Było to moje największe bogactwo, którego świadomie wyrzekłam się dla Boga. Moja siostra rozumiała mnie bardzo dobrze, może nawet zazdrościła mi mojego szczęścia i powołania, gdyż za kilka lat i ona wybrała tą samą drogę życia zakonnego. Przybyłam do klasztoru w godzinach porannych. Po krótkiej rozmowie przy furcie, otworzyły się przede mną ciężkie wrota klasztorne, a ja wstępowałam do portu po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwa i bezpieczna. Matka ksieni i siostra mistrzyni zaprowadziły mnie do kaplicy przed ołtarz Matki Bożej, następnie do celi zakonnej, gdzie miałam zamieszkać. Cela zrobiła na mnie niezwykłe wrażenie. Bielutki, sklepiony pokoik, pełen był ciszy i słońca: „Tu miejsce  odpocznienia mego, tu mieszkać będę, bom je obrała”.

Wszystko przemawiało do mnie w tym zakonie: duch, reguła, forma życia i strój zakonny. Siostry pogodne, proste, wesołe i pełne miłości Bożej oraz życzliwości, z radością witały nowicjuszkę. Podobnie jak one wówczas, tak i ja do chwili obecnej - po tylu latach zakonnej formacji - jestem bardzo szczęśliwa i czuję się na swoim miejscu. Osiągnęłam wszystko, czego pragnęłam. W tym miejscu niech mi będzie wolno wyznać - dla lepszego zrozumienia zakonnego powołania – jedną, zasadniczą prawdę. Pragnę wyjaśnić, na czym polega szczęście w klasztorze. To nie jest życie bez cierpień, wolne od wszelkich trosk. To jest życie, w którym radość czerpie się z łaski zamieszkiwania z Bogiem pod jednym dachem, z możliwości cierpienia dla Niego. Wszelkie moje troski obejmują cały świat, Kościół powszechny, wszystkich ludzi wierzących i niewierzących. Za klasztorną kratą Bóg dzieli się bowiem wszystkimi swymi pragnieniami ze swoimi oblubienicami, które sam wybrał spośród świata tego, jedynymi spośród wielu.


by APATHEIA© 2011 for Klaryski Sandomierz©