"Wszedłszy raz na drogę Pańską uważajmy, abyśmy nie przyniosły wstydu
tak wielkiemu Panu i jego Matce Dziewicy, św. naszemu Ojcu Franciszkowi
i Kościołowi."

św. Klara

Świadectwo s. Zofii

Siostra Zofia

Od dzieciństwa Bóg był dla mnie tajemniczym szczęściem, którego serce moje całą duszą pragnęło. Nie wiedziałam  jednak, w jaki sposób je osiągnąć. Gdy tylko w rozmowie z rodzicami słyszałam o Bogu, szukałam samotnego, ustronnego miejsca, aby o tym myśleć.

Moim świadomym spotkaniem z Panem Bogiem, była I Komunia Święta. Wtedy wyraźnie odczułam, że i On mnie szuka i chce mnie mieć całą dla siebie. Od tej pamiętnej chwili poczułam, że jestem w stanie już samodzielnie myśleć o Panu Bogu. Zaczęłam wchodzić we własny, niedostępny dla nikogo innego świat, poczułam Jego bliskość: były to chwile modlitwy, bycia sam na sam z Bogiem moim. Tak więc już w młodym wieku miałam swoje Boże „tajemnice”. Lubiłam chodzić na długie spacery, podziwiać piękno otaczającej mnie przyrody, spoglądać na nieboskłon usiany gwiazdami, oddawać cześć całemu stworzeniu i wszystkiemu, co mnie otaczało. Widziałam w tym wszystkim moce i siłę Boga. Lubiłam również odnajdywać ślady Bożych natchnień w muzyce. Szczególnie ukochałam śpiew i w nim próbowałam wyrażać swoją miłość i cześć dla dzieł Pańskich.

Z natury byłam żywa, wesoła, lubiłam się ładnie ubierać, miałam dużo koleżanek i kolegów. Pomimo tego wszystkiego, czułam zawsze pewien psychiczny dyskomfort, pewien niedosyt. Pociągała mnie cisza, samotność, w której pragnęłam znaleźć Boga. Zaczęłam się zastanawiać nad sobą, nad celem swojego życia i pytałam sama siebie, do czego pragnę dążyć? Wtedy uświadomiłam sobie, że to wszystko co mnie otacza, nie zaspokoi mojego serca, że te wszystkie rzeczy zewnętrzne tylko odciągają mnie od Boga i nie są w stanie nasycić moich tęsknot i duchowych pragnień.

W planach na przyszłość zagościła chęć zostania zakonnicą. Z uporem zaczęłam szukać i nieustannie penetrować drogi swojego powołania. Ile razy zobaczyłam siostry zakonne, tyle samo razy zrywało się w moim sercu pragnienie życia doskonalszego, ukrytego przed ludzkim okiem. Pewnego dnia wpadł mi w ręce żywot św. Ojca Franciszka z Asyżu. Był to moment decydujący. Czytając tą książkę zrozumiałam, że moim powołaniem jest żyć Ewangelią na wzór Biedaczyny asyskiego i św. Klary. Moich pragnień nie ujawniałam, bo lękałam się, że mnie nie będą rozumieć, że mnie wyśmieją. Gdy pytałam o radę niektórych kapłanów, odradzali mi tą formą życia, więc też już nie pytałam nikogo więcej prócz Boga i Jego prosiłam, aby sam pokierował moimi krokami, moim życiem.

Rodzice moi byli religijni i często w domu słyszałam o Bogu. Czytane było Pismo Święte, a pomimo to, jakoś nie mogłam zwierzyć się przed nimi ze swoich planów. Wiedziałam, jaki będzie to dla nich cios, zwłaszcza dla tatusia. Wkrótce potem zmarła moja mama. Pozostałam z ojcem i moje położenie stało się jeszcze trudniejsze. Zdecydowana byłam wstąpić do zakonu kontemplacyjnego, ale nie wiedziałam gdzie się udać. O zakonie Sióstr Klarysek nic nie wiedziałam, nawet o tym, czy istnieją w Polsce. I oto nagle dowiedziałam się, że moja starsza koleżanka, z którą się przyjaźniłam, wstępuje do zakonu kontemplacyjnego - i to właśnie do Klarysek! Moje zdumienie i moja radość były trudne do opisania! Czyż nie był to zamysł Boży? Nie dzieląc się swoimi planami z tatusiem, postanowiłam wybrać się do Krakowa, aby odwiedzić przyjaciółkę. Przybywszy do klasztoru, zanim od furty klasztornej poprosiłam o widzenie się z nią, wyjawiłam pragnienie wstąpienia także do zakonu. Prośba moja została przyjęta, a moja koleżanka nie posiadała się z radości. Wróciłam do domu ze swoją tajemnicą, nie zwierzając się nikomu. Przygotowywałam się do wyjazdu, ale ciągle dręczyła mnie myśl, jak o tym fakcie mam powiedzieć, jak moją decyzję oznajmić tatusiowi. Termin wyjazdu powoli się zbliżał. Już miałam spakowane rzeczy, a przecież wciąż nie mogłam odważyć się na krok decydujący, aby powiedzieć ojcu o wyjeździe. Wreszcie wieczorem, w przeddzień wyjazdu, wykrztusiłam z niemałym trudem to ciężkie wyznanie. Ojciec się rozpłakał. Moja decyzja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie sprzeciwiał się. Wiadomość o moim kroku w kierunku podjęcia życia kontemplacyjnego przygniotła go jednak tak bardzo, że jeszcze nawet gdy przyjechał na moje obłóczyny, znów płakał i znać na nim było jeszcze ból i smutek rozłąki.

Nazajutrz rano w towarzystwie starszej siostry udałam się w podróż, żegnając cały ten piękny świat, w którym wzrastałam od dzieciństwa. Było to moje największe bogactwo, którego świadomie wyrzekłam się dla Boga. Moja siostra rozumiała mnie bardzo dobrze, może nawet zazdrościła mi mojego szczęścia i powołania, gdyż za kilka lat i ona wybrała tą samą drogę życia zakonnego. Przybyłam do klasztoru w godzinach porannych. Po krótkiej rozmowie przy furcie, otworzyły się przede mną ciężkie wrota klasztorne, a ja wstępowałam do portu po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwa i bezpieczna. Matka ksieni i siostra mistrzyni zaprowadziły mnie do kaplicy przed ołtarz Matki Bożej, następnie do celi zakonnej, gdzie miałam zamieszkać. Cela zrobiła na mnie niezwykłe wrażenie. Bielutki, sklepiony pokoik, pełen był ciszy i słońca: „Tu miejsce  odpocznienia mego, tu mieszkać będę, bom je obrała”.

Wszystko przemawiało do mnie w tym zakonie: duch, reguła, forma życia i strój zakonny. Siostry pogodne, proste, wesołe i pełne miłości Bożej oraz życzliwości, z radością witały nowicjuszkę. Podobnie jak one wówczas, tak i ja do chwili obecnej - po tylu latach zakonnej formacji - jestem bardzo szczęśliwa i czuję się na swoim miejscu. Osiągnęłam wszystko, czego pragnęłam. W tym miejscu niech mi będzie wolno wyznać - dla lepszego zrozumienia zakonnego powołania – jedną, zasadniczą prawdę. Pragnę wyjaśnić, na czym polega szczęście w klasztorze. To nie jest życie bez cierpień, wolne od wszelkich trosk. To jest życie, w którym radość czerpie się z łaski zamieszkiwania z Bogiem pod jednym dachem, z możliwości cierpienia dla Niego. Wszelkie moje troski obejmują cały świat, Kościół powszechny, wszystkich ludzi wierzących i niewierzących. Za klasztorną kratą Bóg dzieli się bowiem wszystkimi swymi pragnieniami ze swoimi oblubienicami, które sam wybrał spośród świata tego, jedynymi spośród wielu.


by APATHEIA© 2011 for Klaryski Sandomierz©